dwóch gości którzy mają wykonac wyrok śmierci na producencie komercyjnych produkcji sami giną w niewyjaśnionych okolicznościach,facet który za pomocą 1000 kamer kontroluje przemoc na świecie wplątuje się w intryge FBI,jakaś laska gada o tym że codziennie do jej ciasnego pokoju wchodzi tatuś i ją gwałci (ale ona mu przebacza,bo potem zabiera ją na spacer),a policyjny młokos próbuje rozwikłać całą tą zagadkę. W tą akcję wplątani są jeszcze przygłupi czarny raper,naiwna kaskaderka z ładną buzią,sprzątaczka o kryminalnej przeszłości,żona producenta i meksykanie.
poza tym dochodzi konstrukcja późnego Lyncha i zakończenie niczym z Aldrichowego "Smiertelnego pocałunku".
Film jest kompletnie nie w Wendersowym stylu i najpewniej został zrobiony tylko w celu nałapania kaski.
ale podobał mi się,zwłaszcza jeśli pod uwagę weźmiemy klimatyczną muzykę i popisowe role Kiera i Pullmana.
4+/10
tu nie chodzi o morderców,porywaczy i im podobnych a o to,co film w twe życie wnosi.chodzi o postmodenistyczne przemieszanie gatunków,zintertekstualizowanie fabuły i kazanie odbiorcy zastanowić się nad samym końcem i znaczeniem tytułu
A wg mnie to smęcenie na maxa. Film mógł mieć potenciał, a zawiódł na całej lini właśnie przez pseudointelektualne motanie. Ta wstawka "jak to zinterpretujesz" - bez sens totalny.
Znaczenie tytułu pozostaje niezrozumiałe.Chyba,że Koniec przemocy = koniec Wendersa.
Tyle,że wkrótce ,,popełni" Buena Vista Social Club,zatem drugie zdanie w tym wpisie traci moc.
Wedle mnie sporo poniżej oczekiwań.4/10.Ukłony,esforty